Cała historia nie zaczęła się od nazwy, ale najpierw wyjaśnię, dlaczego jest właśnie taka. Hocki-klocki, czyli rzeczy niepoważne i błahe. Z łącznikiem, jak to w zestawieniu równorzędnym rzeczowników przystało. Samo wyrażenie ma swoje korzenie w niepoważnej zabawie, którą uskuteczniały dzieci przed Wielkanocą. Polegała ona na przypinaniu ukradkiem do ubrań „klocków”, czyli małych drewienek albo różnych ohydnych rzeczy np. rybich ości. Ofiarą padały osoby, które w mijającym roku nie zawarły związku małżeńskiego. Zabawie towarzyszyło pokrzykiwanie Hoc! Hoc! Spróbujcie sobie to wyobrazić i się nie uśmiechnąć. A co było dalej? Jak powstały Hockiklocki? Skąd taki pomysł?
Skąd pomysł na taki biznes?
Dlatego, że to wyrażenie, czy znamy jego etymologie, czy nie, wywołuje uśmiech, zostało wybrane na nazwę naszej firmy. Ale, że z nazwą można zrobić wszystko i nie musi być turbo poprawna to wypadł z niej łącznik zostawiając Hockiklocki. Dodatkowo dotyczy ona zabawy, a tym się zajmujemy na co dzień. Uczymy i bawimy – dzieci i dorosłych.
Zaczęło się od podróży. Mój mąż dużo biega a ja wraz z synem, często jeździmy z nim na różne wyjazdy biegowe i uprawiamy swoją turystykę. Tym razem padło na Holandię a dokładniej Rotterdam. Pojechaliśmy z całą drużyną biegową i zamieszkaliśmy w fajnym hostelu. Półki w hostelu uginały się od szachów, gier planszowych, kart i tym podobnych. Cieszyłam się, bo jak wiadomo dla 6-latka inaczej płynie czas niż dla dorosłego. Zanim cała ekipa zebrała się, żeby wyjść do miasta na kolację, ja z Jankiem zdążyłam już zagrać prawie we wszystko. Nic jednak nie przykuło jego uwagi na dłużej. Wieczorem w hostelu zaczęło tętnić życie i zauważyliśmy, że kilka osób gra w jakąś śmieszną grę.
Przesuwali drewnianymi krążkami na długiej desce, trafiając do bramek na jej końcu.
Podeszliśmy i zapytaliśmy, co to za gra.
W co grają ludzie na świecie? Tradycyjne gry, które były inspiracją dla Hockiklocki
W Holandii zagraliśmy kilka rundek. Wszyscy się świetnie bawili – niezależnie od wieku, płci czy narodowości. Kiedy następnego dnia Janek od razu zapytał, czy możemy pójść zagrać w tę samą grę, wiedziałam, że to coś wyjątkowego. Dopytałam w recepcji o jej nazwę i pomyślałam, że fajnie byłoby taką grę kupić. Jednak kiedy zaczęłam jej szukać w internecie, okazało się, że kosztuje około 400 zł – zdecydowanie za dużo, więc odłożyłam zakup na później.
Dwa miesiące później, odpoczywając nad morzem, trafiliśmy do parku rozrywki. Tym razem towarzyszyli nam moi rodzice, a atrakcję znalazł tato. Czasem jego wybory bywały nietrafione – jak wtedy, gdy trafiliśmy do „wioski indiańskiej” z trzema namiotami na środku lasu. Ale tym razem było inaczej. Park rozrywki okazał się wielkim polem pełnym drewnianych gier: stołów, ogromnych wędek do łowienia klocków, katapult do strzelania w drewniane zamki i wielu innych atrakcji. Trzy pokolenia – dzieci, rodzice i dziadkowie – bawiły się razem przez kilka godzin. Już wtedy pomyślałam, że czegoś takiego brakuje w Krakowie.
Jak powstały Hockiklocki?
Po powrocie do Krakowa nie mogłam przestać myśleć o tym, jak wspaniale drewniane gry potrafią łączyć ludzi. Zaczęłam pytać znajomych mieszkających w różnych krajach o tradycyjne gry rodzinne. Dostałam wiele propozycji i każda z nich wydawała się na tyle ciekawa, że chciałam w nią zagrać. Tak zrodził się pomysł na wypożyczalnię gier, gdzie każdy – zamiast wydawać 400 zł – mógłby za 10 czy 20 zł spędzić czas przy świetnej zabawie.
Równocześnie powstała idea warsztatów dla dzieci, podczas których można nie tylko grać, ale także poznać ciekawostki o danym kraju, znaleźć go na mapie i uczyć się poprzez doświadczenie. Wiedziałam, że taka metoda działa – widziałam to u własnego syna, ale też u dorosłych, których szkoliłam jako trener.
Dziś, gdy Hockiklocki już działają, wiem, że przede mną jeszcze wiele pracy, ale ogromną radość dają mi dzieci, które witają się słowami „Namaste” albo pytają: „Czy dziś też będzie coś ze Szkocji?”. A na pożegnanie potrafią powiedzieć: „Bawiłem się lepiej niż na basenie”. To najlepszy dowód, że Hockiklocki to coś wyjątkowego.